Czuję, co wypowiadają usta twe
na moich policzkach
w ciszy mojej duszy
w tęsknocie mojej świątyni ciała.
Myślisz z trwogą o uciekającym pięknie
z ludzkiego życia.
Obejmujesz ciężar samotności
naszego przeznaczenia.
Błyszczące perły potu z rytmu serca
giną w księżycach piersi
pełnych iskrzącego żaru uniesienia
w kosmosie ludzkiego wnętrza.
Krzyczysz do mnie rykiem lwa
zamkniętego w klatce
ściśniętego objęciami ciała.
Wołasz drganiem strun napiętych
jak liny lian puszczy
przykrytej żarem słońca.
Grzmisz spadającą wodą Niagary!.
Owijasz; pieścisz mnie wodospadem Iguazú
i przenosisz jego tęczą w wyżłobiony
milionami lat Wielki Kanion.
Dajesz odczuć raj nieba ukryty w Panu
Jego akt stwórczy.
Dziękuję ci wybuchem wulkanu,
w pokłonie drzew zginających
się w huraganie oceanu.
Byliśmy dusza w duszy, uniesieni
z otwartymi oczyma
widzącymi świat ziemi i nieba.
Zawieszeni na mlecznej drodze
nieznanej ludzkości.
Zaznaliśmy stan ponadczasowego uniesienia w wieczności i danej nam miłości.